czwartek, 19 lutego 2015

Prolog

     Od dawnych lat ludzie i elfy czuły do siebie wręcz nienawistną urazę. W późniejszych latach konflikt między dwoma rasami jakby przygasł. Oba plemienia żyły w złudnym pokoju, ciesząc się życiem. Nie mieli najmniejszego pojęcia o nadchodzącym z zachodu niebezpieczeństwie. Piekielną zgrozą wszystkich żywych stworzeń był władca ciemności, Mordegat. Legendy głosiły, iż jest on rosłym, brodatym mężczyzną o wyrazistych rysach twarzy. Nosi długie, ciemne, układające się falami na jego masywnych ramionach szaty. Przedstawiany jest najczęściej jako rycerz w czarnej jak noc zbroi. Ukrywa się on od niepamiętnych czasów za wysokim do nieba pasmem górskim. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zapuszczałby się tam zbyt daleko.

     Przestrogą znaną każdemu był fakt, iż raz patrol wysłany przez samego króla elfów, Terfiusza został wysłany na przeszpiegi za tereny czyhającego wroga. Niestety, nie doszli do umówionego miejsca, ponieważ natknęli się na straże Mordegartha. Wartę trzymały wówczas dwa ogromne niekształtne i zdeformowane trole. Oddział żołnierzy został zdziesiątkowany, na szczęście, dwa spłoszone niczym sarny przez myśliwego elfy zdążyli czmychnąć.

     Ich późniejszym zeznaniom uwierzyli tylko nieliczni kupcy przechodzący szlakiem wiodącym nieopodal gór, do których doszła plotka. Od tamtego czasu, nikt już nie odważył się stanąć stopą za skalny mur.

     Niespełna szesnaście lat temu nieprzewidywalny i okrutny Władca Ciemności postanowił zaatakować znienacka plemię ludzi i doszczętnie je zgładzić, by rozsiać grozę  na świecie. Straty były niewyobrażalnie wielkie. Plemię elfów nie pomogło, choć przy dużym wkładzie pokonaliby wspólnie czarnego pana, powodem tego odtrącenia był dawny konflikt. Potężna dotychczas rasa ludzka, uległa całkowitemu wyginięciu przez wojska Morgetharta, wkraczającego na ich ziemię. Domostwa zostały doszczętnie spalone i cały ród wygasł.

     Jednak, Panu Ciemności triumfującemu barbarzyńskie zwycięstwo wydawało się, że wykończył wszystkich swoich przeciwników, także kobiety i dzieci. Natomiast pomylił się.

     Gdy nastąpiło oblężenie, jedna z matek za wszelką cenę chciała uratować swoje dzieciątko przed niechybną śmiercią, która ich nie ubłagalnie czekała. Kobieta zaczęła uciekać w las, miała zamiar dotrzeć jak najdalej do elficko-ludzkiej granicy. Niestety, los jej nie sprzyjał. Jeden z łuczników armii Morgetharta zauważył, że ucieka i podążył za nią. Matka biegła z przytulonym niemowlęciem przy piersi, nie oglądała się za siebie. Musiała biec. Znajdowała się tuż przy granicy. Ogarnęła ją ulga, że da swojemu dziecku drugą szansę. Już miała ostatni raz ucałować niemowlę na pożegnanie, gdy przykładając usta do czoła maluszka, poczuła przerażający ból w okolicy łopatki. Zbir zdążył ją dorwać i zakończyć jej życie. Była jednak przygotowana na śmierć. Upadająca bezsilnie kobieta nadal czule obejmowała swoje nadal żywe dziecię. Zabójca zniknął tak samo biegle jak się pojawił. Już go nie było. Nie zdawał sobie tym czasem sprawy, że jeden potomek rodu ludzi nadal żyje. Dziecko było jeszcze przez kilka minut ogrzewane przez ciało swojej do umierającej matki. Ostatnim gestem opatuliła niemowlę w błękitny płaszcz by nie wychłodziło się na śmierć i poległa na polanie wśród drzew. Dziecina przetrwała samotnie noc owinięte w łachy na murawie.

     Na drugi dzień rannego obchodu żony króla plemienia elfów wraz ze służkami po lasach przy granicy z dawnym terenem zamieszkałym przez ludzi przechadzały się. Dzień był nad zwyczaj promienny i ciepły. Zaczynało się lato.

     Nagle, co zdziwiło damę Naliferię i jedną z bliższych jej służek. Barbarę, jedna z towarzyszących elfek krzyknęła z zaskoczenia.
- Spójrz łaskawa pani, co za tragedia się tu zdarzyła - wykrztusiła z trudem przez łzy.
Szlachetnie urodzona dama spojrzała gwałtownie w stronę, w którą były zwrócone przepełniające się łzami oczy poddanej.  Z ciekawością przepełnioną lekkim strachem podeszła prędko by ujrzeć zdarzenie. Jej oczom ukazał się obraz martwego kobiecego ciała spoczywającego wśród traw w wbitą czarną strzałą w plecy.

     Żona władcy wiedziała dobrze o rzezi jaka miała miejsce poza granicami jej kraju. Nie było jednak zanadto zaskoczona tym co ujrzała. Położyła na ramieniu służki wyraźnie skruchą dłoń, dla podsumowania tej tragedi. Lecz w rzeczywistości, elificka królowa darzyła pogardą rasę ludzką, która już nie istniała na tym świecie. Chciały ruszyć dalej, gdy nagle błękitna narzuta poruszyła się i rozległ się dziecięcy pisk. Był tak donośny, że trudno było go nie usłyszeć. Zdziwiły się ogromnie gdy spojrzały na truchło martwej kobiety skąd dobiegł owy odgłos. Z materiału wyłoniło się oblicze ludzkiego niemowlęcia. Elfista arystokratka, aż zarumieniła się ze zdenerwowania. Podskoczyła z wrażenia jakie wywarło na niej wydarzenie jakie ukazało jej się przed oczami. Z początku niedowierzała. Podeszła bliżej martwego ciała, by upewnić się swoim przekonaniom. Jednak miała racje, leżał tam owinięty w pieluszki chłopiec. Dziecko było jakby zakleszczone w objęciach matki. Wśród sług towarzyszących jej, rozległa się fala komentarzy z ukrytym burzeniem ta całą sytuacją. Naliferia nie zważając na gdybanie poddanych, wyciągneła delikatnie chłopca z objęć zimnych rąk rodzicielki. Gdy dziecię poczuło delikatny i ciepły dotyk dużych rąk elfki, uśmiechnęło się do niej. Poczuła, jakby obudził sie w niej instynkt macierzyński. Sumienie nie pozwalało jej porzucić bezbronnego dziecięcia na pastwę dzikich zwierząt i pogody. Ujęła dziecko w ramionach i szepnęła mu do ucha
- Już jesteś  bezpieczny, zaopiekujemy się tobą - i opatuliła je delikatną błękitną tkaniną w której go znalazła.

W drodze powrotnej towarzyszące jej elfy gawędziły pod nosem na temat tajemniczego dziecka.

      Przed oddaleniem się od polany rozkazała przykryć nieboszczyka gałęziami jodły rosnącej nieopodal i mchem.

    Po ciężkim powrocie, dziecko wraz z Naliferią trafiło do zamku. Dama udała się najprędzej jak zdołała do komnaty w której przebywał obecnie jej mąż król, by podzielić się z nim nowiną. Kiedy ujrzał swoją małżonkę w bogato zdobionych podwójnych dżwiach z bobasem na rękach, omal nie spadł z krzesła za ławą na której siedział. Był lekko otyłym elfem o ponurym spojrzeniu, w średnim wieku. Jego idealnie proste, białe jak śnieg włosy podobne do królowej, sięgały mu do pasa.

     W tej chwili jego posępna zazwyczaj twarz przybrała bardziej groźniejszy wygląd.
- Witaj mój drogi - rozpoczęła niewinnie rozmowę, jak gdyby nie miała sobie nic do zarzucenia. W tym przypadku gaworzącego malca na jej rękach.
- To jakaś kpina. Moja królowa sobie ze mnie kpi - odparł ze zdziwieniem i lekkim sarkazmem w głosie.

     Po długich rozmowach królewskiego rodu małzeństwo doszło do porozumienia, że zaopiekują się chłopcem z litości.

     Naliferia późnym wieczorem podeszła do kołyski w której wcześniej został położony niemowlak z jej rozkazu przez służkę Barbarę. Spojrzała kojącym wzrokiem na roześmane licho chłopca. Poprawiając mu niebieski  płaszcz w którym go przyniosła, niepewnie wymamrotała pod nosem.
- A nazwiemy cię Taier.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz